CESARKA NA ŻYCZENIE - MOJA HISTORIA

cesarskie cięcie historia

Poród to długo wyczekiwany przez każdą przyszłą mamę moment, który niesie ze sobą skrajnie różne emocje. Z jednej strony nie możemy doczekać się maluszka, z drugiej strony obawiamy się przebiegu całego procesu, który zazwyczaj wiąże się bólem i ogromnym wysiłkiem. Będąc w ciąży większość z nas nastawia się na poród naturalny bywa jednak, że w wyniku komplikacji lub wskazań lekarskich, dziecko przychodzi na świat poprzez cesarskie cięcie. Są także kobiety, które na tyle boją się porodu siłami natury, że decydują się na "cesarkę na życzenie" i poniekąd ja do nich należę....

Nigdy nie byłam zafiksowana na punkcie naturalnego porodu, ale nie odrzucałam możliwości takiego typu rozwiązania. Przez całą ciążę rozważałam wszystkie za i przeciw, a szala przeważała się raz w jedną, raz w drugą stronę. Niestety w moim bliskim otoczeniu jest kilka przypadków naprawdę ciężkich porodów siłami natury, które zakończyły się pewnymi komplikacjami. Zapewne to te mrożące krew w żyłach opowieści nastawiły mnie negatywnie i spowodowały, że zaczęłam rozważać cesarkę na życzenie. Zdawałam sobie jednak sprawę, że cięcie to dosyć poważna operacja, która również niesie ze sobą niemałe ryzyko. W końcu stwierdziłam, że będzie jak ma być, a wszystko rozwiąże się samo.

Ponieważ lekarze nie widzieli wskazań do cesarki, przygotowywali mnie do porodu naturalnego. Wyznaczony termin zbliżał się nieubłaganie, więc sumiennie stosowałam poznane w szkole rodzenia metody usprawniające poród naturalny, ale w głowie wciąż miałam wizję porodu poprzez cięcie. 

Chociaż kręgosłup mocno dawał o sobie znać, a ogromny brzuch powodował, że chodziłam jak kaczka, to do końca starałam się być bardzo aktywna. Codziennie chodziłam na długie, kilkukilometrowe spacery. Tak było i wtedy, dokładnie dzień przed wyznaczonym terminem. Zrobiłam z mężem rundkę wokół jeziora, czyli około 4 km, zjadłam kolację i położyłam się spać. O 23 obudziło mnie dosyć mocne ukłucie w brzuchu, a gdy wstałam okazało się, że sączą mi się wody płodowe. Oto nadeszła ta długo wyczekiwana chwila...

Akcja porodowa zawsze kojarzyła mi się z jakimś szaleństwem i chaosem, tymczasem gdy to wszystko się zaczęło, ogarnął na mnie niesłychany spokój. Przez ostatnie tygodnie ciąży czułam napięcie, bałam się nieznanego, ale gdy wybiła godzina zero czas jakby zwolnił, a lęki odpłynęły. Na spokojnie wzięłam prysznic, ogarnęłam się aby jakoś wyglądać i wyruszyłam do oddalonego o 50 km szpitala. Co najlepsze to ja przez pierwsze 30 km prowadziłam samochód bo mąż był na tyle roztelepany, że bałam się, że nie dojedziemy do celu. W końcu zamieniliśmy się miejscami, ponieważ skurcze zaczynały się rozkręcać i powtarzały się regularnie co 3 minuty.

Po przybyciu do szpitala musiałam przejść przez całą papierologię i rutynowe działania. Wypełniłam i podpisałam masę dokumentów, a lekarz zbadał mnie dopiero po około godzinie. Skurcze coraz mocniej dawały o sobie znać, ale nie były też jakoś szczególnie uciążliwe. Ponieważ na ostatnim USG wykonanym 2 tygodnie przed terminem dziecko wydawało się być dosyć duże, poprosiłam lekarza o powtórzenie badania. Pan doktor początkowo niechętny przystał na moją prośbę i wykonał USG. Wynik pomiaru nieco mnie zszokował i wybił z głowy poród siłami natury. Grzecznie, ale stanowczo zażądałam cesarki.

Zapewne wiecie, że z cesarką na życzenie w państwowym szpitalu nie jest tak łatwo. Lekarz starał się wyperswadować mi ten pomysł i za wszelką cenę chciał mnie przekonać do porodu naturalnego. Ja obstawałam przy swoim tłumacząc, że nie chcę rodzić dziecka o wadze 4600 gram, ponieważ obawiam się komplikacji. Tym bardziej, że maluch wstawił się już w kanał rodny i nie można było zmierzyć główki, a istniało prawdopodobieństwo, że jest ona mniejsza niż barki. Taka sytuacja mogłaby być bardzo niebezpieczna zarówno dla mnie jak i dla dzidziusia, ponieważ niesie ze sobą ryzyko dystocji barkowej, która w wielu przypadkach kończy się porażeniem splotu barkowego dziecka.

Pan doktor co chwila wysuwał różne kontrargumenty, a to że jestem wysoka i dobrze zbudowana, a to że cieszę się dobrym zdrowiem i świetną kondycją, więc na pewno dam sobie radę. Ja twardo obstawałam przy swoim, szczególnie kiedy usłyszałam, że poród będzie długi i dosyć ciężki, ale na pewno wszystko dobrze się skończy. W końcu lekarz zaczął powoli kapitulować i chciał pójść na ugodę. Było około pierwszej nad ranem, a on zaproponował, że jeśli nie urodzę do 8, to wtedy zrobimy cięcie. Na moje szczęście ujęła się za mną położna oddziałowa, która przysłuchiwała się całej rozmowie. Powiedziała, że na pewno nie urodzę do 8 rano i że nie ma sensu mnie męczyć, że ona proponuje poczynić przygotowania do cesarki. Po tych słowach doktorek się poddał i stwierdził "że mamy XXI i on nie ma zamiaru nikogo do niczego zmuszać, więc się zgadza".

Na konsultację przyszedł drugi lekarz, zmierzono mnie cyrklem położniczym i ze względu na makrosomię płodu zakwalifikowano do cięcia cesarskiego. Dalej wszystko poszło w ekspresowym tempie. Założono mi wenflon i cewnik, ubrano szpitalną koszulę i zaprowadzono do sali operacyjnej. Otrzymałam znieczulenie zewnątrzoponowe, a po około 20 minutach synek był już ze mną. Zaraz po wyjęciu z brzuszka mogłam malucha zobaczyć i pocałować, a potem poddano go rutynowym procedurom. Ponieważ byłam cały czas przytomna  i świadoma ważono go, mierzono i badano na moich oczach, dzięki czemu miałam pewność, że nie dzieje mu się nic złego. Potem przewieziono mnie na sale pooperacyjną, a synka dostarczono w moje ramiona jakieś 3 godziny później i został on już ze mną na stałe.



Chociaż sama operacja to nic przyjemnego, to przebiegła ona szybko i sprawnie. Mój synek przyszedł na świat w świetnej formie, a w Skali Apgar otrzymał 10 punktów. Cieszę się, że "wywalczyłam" tą cesarkę bo myślę, że po wielu godzinach męki ostatecznie i tak skończyłoby się cięciem. I chociaż w przyszłości nie wykluczam porodu naturalnego, to na pewno nie zgodzę się na niego jeśli dziecko będzie duże. Uważam, że to zbyt wielkie ryzyko zarówno dla dziecka jak i dla mamy. Niestety mam wrażenie, że lekarze na siłę starają się kwalifikować pacjentki do porodu naturalnego i w wielu przypadkach nie kończy się to dobrze. Z drugiej strony mówi się, że w Polsce jest zbyt duży odsetek porodów poprzez cięcie, chociaż widząc niechęć medyków do tego typu rozwiązania myślę, że operacje te w większości są wykonywane w naprawdę uzasadnionych przypadkach.

Aby być na bieżąco polub blog na FB:






Dziękuję za odwiedziny. Każda wizyta i komentarz sprawiają mi wielką radość oraz motywują do dalszej pracy nad blogiem. W miarę możliwości staram się odpowiadać na komentarze oraz odwiedzać blogi osób, które zostawiły tu po sobie ślad. Na blogu korzystamy z zewnętrznego systemu komentarzy Disqus. Więcej na ten temat znajdziesz w Polityce Prywatności bloga.